Nie wiem, czy znowu coś nie pokręciłam, ale według mojej pamięci i świadomości, dziś przypada rocznica ślubu moich rodziców. Dziwnie mi z tym, że nie możemy jej świętować. Czy fakt, że moja Mama odeszła niespełna dwa lata temu, oznacza, że mamy do czynienia z drugą, niepoliczoną, czy też niepoliczalną rocznicą?

Mój bluszcz, moja chluba, moja przyjemność, kiedy siadałam w jego cieniu, moja zasłona przed wiatrem i niechcianym spojrzeniem pracowników firmy budowlanej, uwijających się za płotem jakiś rok temu, zieleń kojąca i ciesząca oko... obumarł. Nie wiem, co zrobiłam nie tak. Może odezwała się moja "anty-ręka" do roślin?

Jestem dziewczynką z poprzeniej Kawki. To ja bawiłam się na pętli autobusowej i "zgubiłam" rodziców, biegnąc za obcą kobietą i jej córką, które były ubrane dokładnie tak, jak moja mama i siostra w tamtym dniu. Kiedyś to była norma. Płaszcze miały podobne kroje i kolory, płaszczyki i kurtki dla dziewczynek podobnie. Wszystkie okrycia wierzchnie były albo brązowe, albo szare, a na głowach berety z antenką. Ponadto ta kobieta była postury mojej mamy. Tak samo wysoka, a kosmki jej włosów tuż nad kołnierzem płaszcza, też miały kolor, jak mamine...

Kupiłam sobie książkę - zbiór artykułów pisanych przez psychoanalityków, psychologów, terapeutów pracujących ze związkami. Widziałam ją już jakiś czas temu, przyciągnęła moją uwagę, kiedy odwiedzałam jeden z nielicznych już, lecz wciąż istniejących, punktów Kolportera. Ale wtedy stwierdziłam, że nie jest mi potrzebna, w końcu mam udany związek...

Pewnego razu, dawno, dawno temu, a może wcale nie tak dawno, małą dziewczynkę spotkało coś potencjalnie groźnego, a w rzeczywistości niegroźnego całkiem. No może zważywszy na to, jakie mogły być, a nie były, konsekwencje, jednak trochę groźne to było. Ale nie czepiajmy się szczegółów. Spotkało ją coś niewątpliwie wartego zapamiętania.