Włączyłam sobie Korteza "Od dawna już wiem" i wyję. Wyję do środka, ponieważ tuż obok, za ścianą, są nasze dzieci i wiem, że mogłyby mnie usłyszeć, że zaraz któreś z nich przyszłoby z jakąś sprawą niecierpiącą zwłoki i padłoby to niezręczne pytanie: "Dlaczego płaczesz?", a ja musiałabym przyznać, że tęsknię tak okrutnie... i one także zaczęłyby płakać. Dlatego wyję do środka.

Pamiętam, ile znaczył dla mnie pierwszy dzień wiosny dawniej, wiem, ile znaczy dla mnie teraz. To zgoła dwa odmienne światy, dwa odmienne spojrzenia i ja jakby zupełnie inna od tej z kiedyś...

Ile widziały te paprocie, które przewieźliśmy z Twojego mieszkania do nas? Ile zapamiętały? A wieszaki z Twojej szafy, na których wiszą teraz moje ubrania... czy pamiętają wyprasowane spódnice i sukienki, lekkość, którą im ofiarowywałaś mnożąc ich istnienie? Czy złości ich ścisk w mojej szafie i ciężkość moich dziwacznych ubrań?

Chciałabym mieć przynajmniej jeden, albo co najmniej jeden taki dzień w miesiącu, bym budząc się i wracając w tryby życia na jawie, miała poczucie, że wszystko, co zrobić powinnam, zostało na chwilę obecną zrobione. To chyba stanowi źródło stresu, w którym wbrew względnemu poczuciu równowagi, trwam permanentnie.

Patrząc na życie z niezbyt odległej perspektywy, widzę własne starania, które nieraz spełzają na niczym. Widzę też, jak bardzo zależy mi na tym, by to, czemu poświęcam własną energię, na co ją spalam, przynosiło zamierzony efekt. Niestety różnie z tym bywa, dlatego wydaje mi się, że puszczanie wolno i zaakceptowanie także tych mniej, albo wcale nieoczekiwanych efektów, to jedna z kluczowych umiejętności ułatwiających życie. I rozumiem już nie powinnam za bardzo się spinać, niezależnie od tego za co się zabieram. Czy jest to pisanie artykułu, czy budowanie relacji, czy nawet własnej przyszłości...