Wczorajszy dzień zaczęłam od wizyty u dentysty. Nie byłam tam prawie dwa lata... szybko przekonałam się, że stanowczo za długo zwlekałam. Zresztą, dzień wcześniej, tuż po pięknych i wzruszających chwilach z moim zespołem, dopadł mnie tak obezwładniający ból połowy szczęki, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zupełnie jakby moje ciało wiedziało, że kilkanaście godzin później, znajdzie się na fotelu w gabinecie stomatologicznym.

Pozostając jeszcze przez chwilę w temacie "Matka", chciałabym zauważyć dystans, z jakim zaczynam pisać o własnej Mamie. Cieszę się, że powoli osiągam ten stan, jednak zdaję sobie sprawę, że jeszcze długa droga przede mną, i z tym także się godzę. Przyśniła mi się ostatnio, kilka dni po przeprowadzce taty oraz wprowadzeniu się nowych lokatorów do ich, a także naszego niegdyś, mieszkania. W zasadzie to nie do końca mi się przyśniła...

Czasem moje Kawki przybierają charakter wpisów z pamiętnika, a czasem z takimi wpisami nie mają nic wspólnego. Jak będzie tym razem? Bo ja wiem. Może pół na pół?

Wczoraj, tuż przed zaśnięciem, przyszło mi na myśl takie oto zdanie: "Matka, to spec od czarnej roboty". Powiedziałam je na głos, wynosząc kota do kotłowni, a następnie ogarniając zlew kuchenny, żeby rano było gdzie kubek po herbacie odstawić. Wyszło ono ze mnie samoistnie i dopiero po chwili stwierdziłam, że było niezwykle trafne. 

Czasem po prostu dzieją się rzeczy, na które nie mamy zupełnie wpływu. Wróć... często dzieją się rzeczy, na które nie mamy wpływu. No nie... może dosyć często, albo jednak czasem? I o jakie rzeczy, tak właściwie, mi chodzi?