Cienias ze mnie, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju infekcje nawiedzające nasz dom. O ile katar i ból gardła nie robią na mnie większego wrażenia. O tyle wszelkie przypadłości żołądkowo-jelitowe totalnie wybijają mnie z rytmu. Nienawidzę własnych reakcji i zachowań, działania przesiąkniętego niezdrową paniką. Kto następny? Jak? Kiedy? Noce spędzone na czuwaniu i wściekłość w bardzo niskim stopniu uzasadniona. Jedyne, co pozwala mi zapanować nad ogarniającym mnie szaleństwem to zmiana perspektywy.

Dziś jestem pełna obaw, bo niezupełnie zdrowa. Jak sądzę. Cały dzień przeżywałam i zastanawiałam się, co też wydarzy się nadchodzącej nocy, następnego dnia. Kogo weźmie? A może w ogóle nikogo? Zastanawiałam się do chwili aż weszłam na FB i przeczytałam o Kacperku. O chłopcu, który trafił do lekarza z bólem nóżki. Którego lekarze nie potrafili zdiagnozować. U którego wykryli w końcu złośliwy nowotwór w klatce piersiowej, zrośnięty z kręgosłupem... szpik kostny zniszczony, węzły chłonne powiększone, cichy zabójca w natarciu. Kacperkowi zapuchły oczy, zsiniała skóra wokół nich, to był pierwszy sygnał, widoczny znak wojny, jaką jego mały organizm toczył z nienazwanym dotychczas wrogiem. Pierwsza megachemnia przyniosła zupełnie nieoczekiwany rezultat, jak powiedzieli lekarze, to był prawdziwy cud. Guz zniknął, bez śladu. Operacja nie była potrzebna.

Teraz rodzice zbierają pieniądze na mega kosztowne leczenie przeciwciałami, które pozwoli zapobiec nawrotowi choroby. Bo Kacperek takiego nawrotu prawdopodobnie by nie przeżył. Pełna determinacja, szczytny cel, udostępniłam. A czytając opis tego, przez co przeszedł Kacperek i jego rodzice, płakałam. Zwłaszcza w miejscu, gdzie rodzice piszą o tym, jak przekazali część zebranej kwoty na leczenie dziewczynki, której sytuacja była analogoczna. Dlaczego? Dlatego, że Kacperek nie mógł pojechać ze względu na złe wyniki badania krwi. Musieli odłożyć wyjazd i leczenie. Pomyśleli, że skoro oni muszą czekać na poprawę stanu zdrowia własnego dziecka, aby móc podjąć dalsze leczenie, to niech inne dziecko, które może już wyjechać, skorzysta z części zebranych pieniędzy. A oni będą czekać i zbierać dalej.

Rozumiecie? Czy jesteście w stanie pojąć, co czują rodzice tak bardzo doświadczonego przez los dziecka. Rodzice, którzy z dnia na dzień rzucani są w odmęt myśli nie do zniesienia. Myśli, które świdrują, palą żywym ogniem, które są tak bardzo niechciane, tak przerażające... Patrzę na moje dzieci we śnie. Na ich słodkie buzie, na rączki, na ich szczelnie zamknięte powieki i myślę, co bym zrobiła? Nie! Nie! Nie! Pojawia się we mnie jak z automatu myśl, w geście samoobrony. "Nie daj się wciągnąć w odmęt tych myśli." Mogę. Potrafię. Znajduję w sobie siłę. Ale jak wielką siłę muszą znaleźć oni?

Dlatego wstydzę się własnych obaw o zdrowie dzieci w kontekście wirusów, o których na wstępie wspomniałam. Choćby dlatego, że nie mogłabym o nich opowiedzieć tym rodzicom. Bo byłoby to jak policzek, jak przejaw totalnego braku szacunku dla heroicznej walki, jaką oni każdego dnia muszą toczyć. Przepraszam zatem i... wierzę, że Kacperkowi się uda.

WWW.SIEPOMAGA.PL/PRZEKUPIC-RAKA