Ja to ta, którą mijasz w drodze do domu, albo z, biegnącą na autobus. Z mniejszą lub większą determinacją, ale jednak. Dziś pomyślałam, że to taki bieg w chodzie, czy chód w biegu, jak zwał tak zwał, ale biegam nawet, kiedy teoretycznie mam jeszcze dostatecznie dużo czasu, aby zdążyć na przystanek przed planowanym przyjazdem autobusu. Dla sportu? Nie, dla pewności, że kierowca ponownie nie zrobi mnie w chlusta i nie odjedzie przed czasem, co niestety kilkakrotnie już miało miejsce.

Tak, mam tylko jeden autobus niedaleko naszego miejsca zamieszkania, który może mnie dowieść do miasta. Dlatego każdy krok i bieg jest warty mojej zadyszki, czy potu lejącego się po d... Ponadto, jak to zwykle z takimi pojedynczymi autobusami bywa, przyjeżdża raz na godzinę, lub dwie, a nawet trzy, zależnie od pory. Tym bardziej, żarty na bok i nogi w ruch. Kiedy dziś tak sobie biegło-szłam, pomyślałam, że jak tylko zakwasy po sobotnich pracach odpuściły, okazało się, że mam nogi niczego sobie, całkiem wytrzymałe nawet;)

Ja to także ta, która po opadnięciu z głośnym nieraz westchnieniem na wolne siedzenie, zwracając twarz w stronę okna, jakby to czyniło mnie niewidzialną, wyciąga lusterko i tusz do rzęs, aby chociaż ten jeden zabieg podnoszący atrakcyjność wyglądu mojej twarzy wykonać. Zabawne jest to, że kiedy tak sobie biegnę i wiatr chłodzi moją rumianą twarz, myślę sobie, że wszystko jest ok, to znaczy, że ja wyglądam ok. A jak tylko zobaczę ludzi na przystanku, albo przekroczę prób autobusu napotykając ich tamże, czuję potrzebę pomalowania chociażby rzęs, ostatnio coraz częściej także ust. W zasadzie to odkąd natrafiłam w drogerii na szminkę w niezbyt agresywnym, a zarazem nie mdłym i pasującym do mnie, całkiem, całkiem kolorze.

Ja to także ta malująca oczy za przystankiem, czy od boku, w jego cieniu, odwracająca się plecami do innych oczekujących, analogicznie do szyby w autobusie, jakby to miało czynić mnie niezauważalną... Ja to ta, która nieraz zagapia się i wyskakuje do autobusowych drzwi w ostatniej chwili. Ta, która zostawiła tam coś, nieraz, a potem rozpaczliwie tego poszukiwała. Szczęśliwie, za każdym razem udawało mi się pozostawioną rzecz odzyskać. Uff...

Ja to ta, która czyta często książki motywacyjne, a ty i ty, zerkacie z zaciekawieniem na okładkę i pewnie wysnuwacie na tej podstawie własne wnioski. 
- Ta to musi mieć problemy, skoro czyta "Uwolnij się od lęków".
Albo:
- Ta to musi mieć spięte poślady skoro sięgnęła po "Wrzuć na luz".
Nie wykluczam, że jest wśród was także kilkoro, albo i więcej, takich, którzy pomyślą:
- Kurcze, przydałaby mi się taka książka, zaraz zapiszę sobie tytuł, albo lepiej od razu sprawdzę, gdzie i za ile można ją kupić.
Czy też:
- To tak można? Takie książki w miejscu publicznym, dla relaksu? Hmm... może warto bliżej się temu przyjrzeć?

Ja to również ta, która odbierając telefon w pośpiechu, przesiadając się z jednego autobusu do drugiego, mówi na tyle głośno, że wszyscy dookoła uczestniczą w konwersacji. Tego akurat nie znosi moja starsza córka, młodsza też za tym nie przepada. Ostatnio, kiedy jechałyśmy we trzy i chciałam im coś opowiedzieć, czy też skomentować sytuację z udziałem pasażerów, którzy chwilę wcześniej opuścili pojazd, ocichała mnie tak, dorzucając coś o nieprzestrzeganiu reguł współżycia społecznego, że zamilkłam, zacięłam się i mówić całkiem mi się odechciało. Na jakiś kwadrans, rzecz jasna.

Tak, to ja. Jakbyśmy się kiedyś spotkali w drodze, w moim mieście lub jego okolicach, na którymś z przystanków, czy w którymś z "empeków", to śmiało możecie do mnie podejść i rzucić coś w stylu:
- A więc to ty!
Tylko błagam, okraszcie swoje odkrycie uśmiechem, a ja z pewnością go odwzajemnię i może nawet pokrzyczę do Was przez chwilę;P 

Muzyczka do Kawki:

9 kwietnia 2024r.