Ponoć każdy rodzic zachowuje się tak samo, kiedy dziecko zaczyna awanturować się w sklepie. Łapie je za ramię i każe się uspokoić, ewentualnie syczy z zaciśniętymi zębami: "spokój!". Ponoć... ponieważ wedle jednej z osób pracujących w markecie, z którą miałam okazję rozmawiać, oraz wielu dorosłych, którzy, w swej bezradności, właśnie tak zwykli postępować.

Sprzeciwiłam się, słysząc te słowa. Powiedziałam, że tak nie jest zawsze i, że można inaczej. Osoba, widząca wspomniane wyżej sytuacje na co dzień, odrzekła na to, że ona nie ma innych doświadczeń. A ja mam, choćby własne, lecz nie tylko. Dostałam kolejne pytanie:
- Jak to zrobiłaś, że udało ci się nie reagować w ten sposób? Nie szarpać własnego dziecka za ramię, nie straszyć konsekwencjami i nie syczeć do niego przez zęby, będąc na skraju cierpliwości.
- Normalnie.
- Czyli jak?
- Od początku traktowałam własne dzieci, jak odrębne jednostki, do tego logicznie myślące. Nie takie same, jak ja, czy Tomek. Różniące się także nawzajem od siebie. Rozmawiałam z nimi, jak z ludźmi, którzy potrafią samodzielnie myśleć.
- Ale przecież dziecko ma swoje chcenia i czasem nie zważa na nas zupełnie, kiedy walczy o lizaka, czy gumę.
- Tak, ale jeśli w trakcie wspomnianych rozmów, dostaje ode mnie jasny przekaz, jakie zasady obowiązują je w starciu z codziennym życiem, a potem ja na serio przestrzegam tych zasad i od niego oczekuję tego samego, a w zasadzie egzekwuję to, to ono naprawdę jest w stanie pojąć, że wrzaski w sklepie pt. "ja chcę loda!", czy z grubej rury: "ja chcę tę zabawkę!" nic nie dadzą. Rozumieją, że ja na to się nie zgodzę, a ich krzyk, czy histeryczny płacz zdziałają tylko tyle, że zostaniemy w sklepie na dłużej i przyciągniemy uwagę otoczenia. Rozważyły za i przeciw i wybrały inną drogę. Drogę pytań i odpowiedzi. Drogę logicznego jednak myślenia.

Oczywiście nie byłam w stanie tak szczegółowo wyjaśnić tego w trakcie rozmowy, rzucałam raczej ogólne stwierdzenia typu: "Wiedziały, że są pewne zasady, których muszą przestrzegać.", czy: "Dzięki rozmowom szybko zrozumiały, co im wolno, a co nie i dlaczego to jest ważne, a także dobre dla nich." Mi samej dało to znowu do myślenia. Przypomniałam sobie czasy wczesnego dzieciństwa moich dzieci i fakt, że nigdy nie miałam z nimi sytuacji typu: "rzucam się na podłogę i wrzeszczę, bo nie chcesz mi dać tego, czego teraz chcę". Pamiętam, jak zaczepiały mnie, najczęściej starsze ode mnie, obce kobiety i pytały:
- Jak pani to robi, że te dzieci tak się zachowują?
- Poję je melisą, proszę pani - oczywiście to żart niewypowiedziany.
Zwykle odpowiadałam: "po prostu" i okraszałam te słowa uśmiechem. Albo "staram się", co akurat było najszczerszą prawdą, bo starałam się, jak cholera nie spieprzyć tych małych ludzi, którzy "trafili" pod moją opiekę.

Przypomniały mi się także moje własne obserwacje z tamtego czasu i współczucie dla dziecka i opiekuna, który musiał jednak odnajdywać się w podobnej sytuacji. Dorosły coś przegapił, albo nie wiedział, jak to rozegrać, a dziecko skrupulatnie to wykorzystało. Nie uważam, że wszystko poszło mi świetnie, jeśli chodzi o wychowanie dzieci, wręcz przeciwnie, mam sobie naprawę sporo do zarzucenia. Jednak cieszę się, że od samego początku byłam tak wyczulona na skuteczne komunikowanie się z "naszymi" małymi ludźmi. I uważam, że jest to klucz do uniknięcia sytuacji wspomnianej we wstępie do niniejszej Kawki.

Kończąc, chciałabym zaczerpnąć z romowy, którą odbyłam niedawno ze swoją najstarszą córką. Usłyszała, czy przeczytała w Internecie o wynikach badań socjologicznych nad rodzinami, które mówiły, że większość rodziców zaczyna odczuwać ulgę i czuć się ponownie wolnymi, tuż po tym, jak ostatnie ich dziecię wyfrunie z gniazda. Czuła w sobie brak zgody na to uogólnienie i zapytała, co ja myślę na ten temat.

Co ja myślę? Myślę, że sami to sobie robimy, że zbyt małą wagę przykładamy do poznawania własnych dzieci, zamiast tego, przykładając do nich własną miarę. Nie jesteśmy ich dostatecznie ciekawi i otwarci na to, jakimi są i stają się ludźmi. Karmimy się oczekiwaniami, zamiast włączyć większą uważność. Gubimy się i nie potrafimy się do tego przyznawać, nie potrafimy także zwracać się po pomoc... Jeśli byłoby inaczej, to większość rodziców, podobnie, jak ja, nie tylko kochała by swoje dzieci, ale także, a może przede wszystkim, lubiłaby je i potrafiłaby pielęgnować wolność w sobie i w nich, przez całe życie, nie zaś dopiero wtedy, kiedy one "pójdą już na swoje":)

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=UhyeywiEzKo

7 kwietnia 2024r.