Wczorajszy dzień zaczęłam od wizyty u dentysty. Nie byłam tam prawie dwa lata... szybko przekonałam się, że stanowczo za długo zwlekałam. Zresztą, dzień wcześniej, tuż po pięknych i wzruszających chwilach z moim zespołem, dopadł mnie tak obezwładniający ból połowy szczęki, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zupełnie jakby moje ciało wiedziało, że kilkanaście godzin później, znajdzie się na fotelu w gabinecie stomatologicznym.

Przyjemne to to nie było. To znaczy, zdecydowałam się na znieczulenie, zachęcona wymownym spojrzeniem pani doktor, więc w trakcie, poza lekkim dyskomfortem i odgłosami wierteł wszystkich możliwych grubości, niewiele mnie dotykało. Ale pół godziny po... ooo, to była niezła jazda. Tylko, czy warto o tym pamiętać, skoro przeszło bezpowrotnie po jednej pyralginie? 

Około szesnastej byłam w pracy, gotowa do działania. Jak tylko ząb pozwolił mi o sobie zapomnieć, wróciłam do wszystkiego, czym zająć się powinnam, w związku z występem zaplanowanym na wieczór. Musiałam być w formie, ponieważ naciskałam mój teatr młodzieżowy, aby zaprezentował się na scenie domu kultury, w którym spotykamy się i ćwiczymy, na dwa dni przed przeglądem, na którym może ich dotknąć wiele dużo mniej pozytywnych wibracji i stres nieporównywalnie większy, niż na "własnym podwórku".

Szykowanie scenografii, ostatnie wskazówki, próba świateł i poszczególnych scen, kontrolowanie emocji zespołu, rozluźnianie i dodawanie otuchy, trzymanie w ryzach samej siebie, aby moje lęki i obawy nie wyszły na jaw. Prawie wszystko się udało. Prawie, ponieważ po drodze miałam jeszcze jedną, zupełnie nieplanowaną i poza moim wpływem, "dramę".

Nie ma chyba nic gorszego, niż ferrowanie wyroków, bez znajomości oskarżonego. Podobnie jak krzywdzące jest branie na poważnie wygłupów niedojrzałych jeszcze, choć już ustawowo, w większości, dorosłych ludzi. Albo też przenoszenie odpowiedzialności za jeden, czy dwa "wybryki" na zbiorowość nic z wybrykami nie mającą wspólnego. A już na pewno jest wiele gorszych sytuacji, lecz nie związanych z relacjami typu "człowiek nie znający zespołu - zespół", którym należałoby poświęcić uwagę...

Pamiętam pewną wycieczkę, na którą pojechałam z klasą mojego brata, jako opiekun. Ja miałam osiemnaście lat, oni średnio dwa lata mniej ode mnie. Po co im tam byłam? Głównie po to, abym wykorzystywała własny dowód, skacząc dla nich po piwo. Oczywiście nie dałam się, ponieważ czułam ciężar spoczywającej na mnie odpowiedzialności, i starałam się być dużo bardziej "groźna", niż zwykle. Szybko jednak pojęłam, że nie tędy droga. Że nawet nauczycielki, pedagożki z dużo większym doświadczeniem, niż moje, nie biorą na serio "pajacowania" chłopaków, czy "podśmiechujek" dziewcząt. Mają do tego dystans, gaszą, jeśli uważają to za stosowne, lecz przede wszystkim, nie pozwalają urastać problemom wynikającym z różnicy wieku, pokoleń i stopnia dojrzałości, do niebotycznych rozmiarów. Do większych, niż przeciętne nawet... do żadnych... Machnięcie ręką i odpuszczenie okazywało się być dużo skuteczniejszą metodą. Przyjęłam tę lekcję z ciekawością i pokorą. Pamiętam o niej do dzisiaj.

Może dlatego moja współpraca z, jedenastoma obecnie, młodymi osobami, przebiega tak bezkolizyjnie, a jednocześnie czerpię z niej tak ogromną przyjemność? Są wyjątkowi i tyle, a reszta świata niech myśli, co chce.
Jestem przekonana, że nie warto nakładać filtra wystudiowanej surowości na relację, która może ofiarować obu stronom bogactwo nieskrępowanej, młodzieńczej radości:)

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=BV4o-GCcIlQ&ab_channel=KasiaiTomek

13 marca 2024r.