Dziś dotarło do mnie coś, co już dawno powinno rzucić moje myślenie na właściwe tory. Wiem już doskonale, jakie powinno być moje myślenie o sobie, w kontekście wykonywanej pracy. 

Nie wiem, czy wspominałam o tym w którejś z wcześniejszych Kawek. Wiem, że napisałam o tym w swojej książce, która stanowi zbiór zapisków tuż po odejściu mojej Mamy. Wspominałam tam, jakie ona miała podejście do tego, czym zajmuję się zawodowo. Doceniała mnie i chwaliła za osiągnięcia, opowiadała także o mnie swoim znajomym, sąsiadkom, czy obcym ludziom, napotkanym na własnej drodze, lecz jednocześnie uważała, że marnuję potencjał, że powinnam znaleźć inne miejsce, inną przestrzeń, w której moje wysiłki, mój talent i umiejętności, będą, nie tylko dostrzegane, ale także wynagradzane, jak należy.

Wielokrotnie rozmawiałam o tym z nią i innymi członkami mojej rodziny. Z jednej strony tłumaczyłam, jak to działa i, że jest zupełnie niezależne ode mnie. Że praca w kulturze, w naszym kraju, jest kiepsko, albo wcale nie jest, opłacana, choć zawsze znajdą się chętni, aby z naszych usług, czyli wspomnianych talentów i umiejętności, niejednokrotnie bardzo unikatowych, korzystać. Z drugiej, sama rzucałam, pół żartem, pół serio, że Tomek zarabia na utrzymanie naszej rodziny, a ja dzięki temu mogę realizować własne pasje. Albo: "Tomek zarabia na nasze utrzymanie, a ja "na waciki"." Jednym słowem, sama umniejszałam własne dokonania, co dopiero teraz wyraźnie dostrzegam.

Jeśli chcesz, by cię doceniano, zrób to najpierw sama. Niby wiem, jak to działa, lecz zupełnie nie potrafię przenieść tej wiedzy na grunt własnych doświadczeń. No może nie "kompletnie", ale z pewnością nie w dostatecznym stopniu.

To całe moje niezadowolenie maskowane dowcipem, sprawiło, że pozwoliłam, aby otoczenie postrzegało mnie jak lesera, czy osobę wciąż zbyt naiwną, choć dorosłą, bawiącą się, zamiast wziąć się za poważną robotę, zacząć zarabiać, przestać się "obijać". Kiedy dokładnie zaczęło do mnie docierać, jak wielką krzywdę wyrządziłam samej sobie? Gdy zauważyłam, że moja frustracja narasta, odbierając mi radość z wykonywanej pracy. Kiedy mówienie o pracy sprowadzało się głównie do dyskusji na temat "branży kulturalnej" i niedowartościowania jej pracowników. Kiedy, w odpowiedzi na moje słowa, pewien niezwykle ciekawy człowiek, artysta, jeden z napotkanych na mojej drodze, powiedział: "Przecież nie o to chodzi, pieniądze to nie wszystko. Chodzi o to, abyś, wstając rano, nie myślała każdego dnia: "jak mi się nie chce", lecz wręcz przeciwnie: "lubię to, co robię"."

Sama dopowiedziałam sobie, przyjmując jego słowa:
- Można mieć naprawdę dobre życie, nie mając wielkich środków. Można być szczęśliwym, dzieląc się z innymi tym, co nas wyróżnia. Przykładowo, własną pasją. Nieść im radość, dawać możliwość odkrywania w sobie tego, co dotychczas tkwiło uśpione...

Poszłam tym tokiem rozumowanie i zaczęłam wnikliwie analizować, czym tak naprawdę jest moja praca.

Moja praca jest dzieleniem się, otwieraniem, pobudzaniem, stwarzaniem bezpiecznej przestrzeni do odkrywania i lepszego poznawania siebie, zapraszaniem do świata, w którym wrażliwość i piękno grają pierwsze skrzypce, wzmacnianiem, poprzez dowodzenie, że można, że nie trzeba gonić bez tchu, że nie powinniśmy fiksować się na posiadaniu, że małymi kroczkami można także dojść do rzeczy wielkich i niezwykłych, że niekoncentrowanie się na liczbach, nie oznacza, że nie mamy świadomości ich istnienia, a jedynie zaczynamy inaczej postrzegać materialne dobra. Jako narzędzia i możliwościy i wiemy już, że nie wszyscy musimy mieć takie same marzenia oraz, że nasze marzenia wcale nie muszą być drogie, by były niezmiemsko dla nas istotne i uskrzydlające. Uczucia, emocje i bycie na sto procent w relacjach, we współtworzeniu, w kreatywnym, artystycznym działaniu, otwiera głowy i serca.

Czy to nie brzmi, jak coś naprawdę istotnego?

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=aWFtbV4HBBo&ab_channel=KasiaKowalskaVEVO

6 marca 2024r.