Natchnień nie brakuje. Gdzie się nie obejrzę, gdzie nie spojrzę, natchnienia. Wystarczy, że skieruję kroki w określone miejsce, a one już tam są, czekające na odkrycie, na zauważenie. Mogę także stać, ani drgnąć, tylko patrzeć, albo nie patrzeć nawet, a one przyjdą same. Zapukają w powiekę, a kiedy uniosę ją niepewnie, zapytają:
- Czy możemy ci poprzeszkadzać? Czyż nie czekałaś na nas?
Zależnie od aury, miejsca i czasu, a przede wszystkim mojego aktualnego "widzi mi się" skorzystam, albo nie. Zamknę na powrót oczy i powiem, by odpuściły, ponieważ to nie jest odpowiedni moment, albo otworzę je szerzej, wpuszczając jedno po drugim do środka. I tylko przez chwilę będę się przejmowała brakiem kartki, czy też niedostatecznością skupienia, tudzież niemożnością... Szybko znajdę sposób, aby zapamiętać.

Może to być jedno zdanie, jak dziś. Najpierw obserwacja i rejestracja dźwięków, bodźców, obrazów płynących z zewnątrz, a potem sformułowanie jednego zdania mającego podsumować całość, niejako spiąć klamrą. To zdanie musiałam powtórzyć kilkakrotnie, aby zapisało się w pamięci. To zdanie stało się kluczem do wspomnień odnośnie wszystkiego, co napiszę poniżej.

Najpierw drogeria. Prozaiczne zakupy: szampon koloryzujący, krem nawilżający, skarpetki, gumki do włosów, krem z filtrem (spiekłam się w miniony weekend przeokrutnie) i pestki dyni z Austrii, opisane jako naturalne "źródło magnezu" (jedna ze zdrowych przekąsek, kiedy ręce zaczynają wędrować wokół biurka i w jego szufladach). Kiedy, błądząc wzrokiem po półce z winami, zbliżałam się do kasy, gdzieś w tle rozgrywały się dantejskie sceny. Matka z małym dzieckiem, niesionym na rękach, przepełnionym negatywnymi emocjami. Pomyślałam: "jak doskonale to znam...". Przyszła zapewne po swoje prozaiczne zakupy, lecz ją one kosztują aktualnie o wiele więcej niż mnie. Maluch zdecydowanie odmawiał bowiem współpracy. Na nic zdały się prośby, groźby i tłumaczenia. Darł się w niebogłosy i tyle. Czegoś chciał, czegoś nie chciał, może wracała z nim od lekarza, a może była w drodze do przedszkola, tudzież żłobka. Nie mam pojęcia i nawet nie zamierzałam zgadywać. Fakt, że po kilku minutach nawet półka z winami w promocyjnych cenach, nie była wystarczająco dobrym powodem do pozostawania w sąsiedztwie wrzeszczącego bobasa, choćby chwilę dłużej. Przyspieszyłam kroku i czym prędzej przeniosłam się w inny wymiar - zewnętrzny. 

Słońce zajrzało w moje oczy. Z ciekawością? Z uśmiechem? Z pytaniem, czy już zdążyłam zapomnieć? Nie, nie zdążyłam. Zresztą nie sądzę, by to w ogóle było możliwe. Jednak mając wybór, wybrałam zewnętrze, ofiarując uprzednio tej umęczonej matce to, co w takiej sytuacji można ofiarować, życzliwe, niosące solidarne wsparcie spojrzenie i uśmiech. Z całych sił starałam się, aby wyczytała z moich oczu:
- To też minie. Świetnie ci idzie. Dasz radę. Nie pozwól, by to cię wessało, czy też spowodowało wybuch, którego z pewnością będziesz żałowała.
Poszłam dalej. Przechodząc przez osiedlowy targ, zerkałam do wystawionych na straganach skrzynek z warzywami. Pomyślałam, że pomidory są coraz bardziej pomidorowe i tak pięknie mienią się w słońcu. Zobaczyłam tam też szparagi i przypomniałam sobie rozmowę sprzed dwóch dni, kiedy siedząc przy ognisku z siostrą Tomka, wspominałyśmy przekąski na naszym weselu. Były wśród nich szparagi zawinięte w plastry szynki. Uśmiechnęłam się do tego wspomnienia.
- Co słychać? - z zamyślenia wyrwało mnie pytanie zadane tuż obok. To dwóch mężczyzn siedzących na pace dostawczaka, zaczepiło znajomego podchodzącego do nich z ociąganiem.
- A co ma być słychać? Wszyscy mi umarli. Żona mi umarła, brat i siostra...
We wnętrzu auta, gdzie siedzieli tamci dwaj, zapadła cisza, a ja odeszłam już na tyle daleko, że nie miałam szans usłyszeć kto, czy w ogóle i po jakim czasie ją przerwał.

"Wszyscy mi umarli". Kurcze, to brzmi naprawdę kiepsko. Lekko ścisnęło mnie w żołądku na myśl o tym, jak czuje się ten, któremu "wszyscy umarli". Czy dominującym jest poczucie niesprawiedliwości? Czy pojawia się ze względu na to, że "wszyscy umarli", czy też na to, że on został sam, tudzież jeszcze nie umarł? Jak wygląda jego codzienność? Co w niej dominuje? Z pewnością samotność wiedzie prym, ale co jeszcze? Żal? Gniew?
Pomyślałam o moim tacie, który mieszka niedaleko, i o tym, ze moja Mama "mu umarła". Umarła nam, niespełna rok temu. Umarła mi, moim dzieciom, a jej wnukom, mojej siostrze... Trochę się zawstydziłam myśląc o tym, bo przecież mi umarła "tylko" Mama, a temu mężczyźnie umarli "wszyscy".

Dotarłam wreszcie do "Taniego Ciucha", którego odwiedzam zwykle we wtorki. Wtedy wszystko jest po 2zł i wielokrotnie udało mi się już złowić tam kilka niezłych perełek. Zaczęłam od zerknięcia w kosze z maskotkami. Słusznie. Siedział tam piękny tygrysek z Kubusia Puchatka, jedna z moich ulubionych, bajkowych postaci, ściskający w łapkach serduszko z napisem: "Kocham Cię". Przywołał uśmiech na mojej twarzy. Pomyślałam, że dam go córce, albo zostawię sobie w pracy. Miło czasem przeczytać: "Kocham Cię" i spojrzeć w slodki, uśmiechnięty pyszczek. Zaczęłam przeglądać kiecki, potem bluzki. Nic specjalnego nie wpadło mi w oko. Powoli, cierpliwie posuwałam się jednak dalej i wreszcie jest! Jedna, druga, trzecia naprawdę niezła szmatka. Nie tylko dla mnie, ale też dla moich dzieci...
- Co pani robi? Specjalnie mi pani to tutaj rzuca?! - Ooo! Dawno nie słyszałam tak podniesionego głosu i tak przepełnionej emocjami kwestii znad kosza z ciuchami. Oparłam się jednak pokusie zerknięcia w stronę, z której dobiegła moich uszu.
- O co pani chodzi? Pani jest jakaś chora? - dużo spokojniej i faktycznie z ciekawością, a nawet troską w głosie, zapytała oskarżona o rzucanie.
- Nie jestem chora, po prostu pani się rzuca!
- Ja się rzucam? Niech pani da spokój.
- Po co te nerwy? - trzeci głos starał się zgasić pożar rozsądkiem.
- Bo ta pani mi tu rzuca i ja nic nie widzę! - podniesiony głos z początku nie odpuszczał.
- Tak, oczywiście. Specjalnie pani rzucam - wciąż spokojnie odpowiadała oskarżona o rzucanie.
- Oczywiście! Właśnie tak to wygląda! Chamstwo po prostu!
- ...
- Ta pani jest bardzo uprzejma, nie jest chamska - trzecia weszła w rolę mediatora.
- No taaak, wyedukowane chamstwo!
- Nie no, nie wytrzymam - oskarżona jednak zabrzmiała nieco ostrzej.
Ja też nie wytrzymałam i zerknęłam w tamtą stronę. Nad koszem z ciuchami za 1zł stały trzy babeczki. Zadziwiające było to, że mimo rosnącej temperatury toczącej się wymiany zdań, stały tam wszystkie nadal i wciąż, niewzruszenie, grzebały w koszu. Uśmiechnęłam się i powróciłam do własnych poszukiwań. Odniosłam nieodparte wrażenie, że prócz dyskusji tych trzech, pozostali klienci także zaczęli generować nieco większy szum.
- No tak! Wyedukowane chamstwo! Niech pani idzie do PO, tam takich mają. Nic nie warci.
- Jasne... tylko na to czekałam - oskarżona machnęła ręką i odeszła od pierwszej, trzecia jeszcze próbowała coś dorzucić od siebie, a szum w sklepie znacznie się spotęgował.
Dało się słyszeć ciche śmieszki, ironiczne i te nieco ostrzejsze komentarze. Niemal wyczuwałam ruch powietrza wywołany poprzez pełne dezaprobaty kręcenie głowami, tudzież wzruszanie ramionami. Ja zaśmiałam się bezwiednie i przestałam skupiać uwagę na dalszym przebiegu dyskusji, która, zdaje się, stawała się coraz bardziej jednostronna. Pierwsza poodgrażała się trzeciej i oskarżonej, które wróciły do swoich światów, rzuciła jeszcze jedno "chamstwo" i "peło", podkreślając własną wypowiedź brzmiącym bojowo "pisem", po czym opuściła sklep, robiąc miejsce wypartemu na chwil kilka zwyczajowemu szemraniu i szuraniu.

Zapłaciłam za wyszperane perełki i ruszyłam w stronę domu kultury, czyli miejsca mojej pracy. Idąc przez osiedle, podziwiałam zieleń w majowym rozkwicie, zerkałam w niebo utkane kłębami chmur i wspominałam wszystko, czego doświadczyłam przez ostatnią godzinę. Wtedy przyszło mi na myśl to zdanie, które w tej właśnie chwili stanie się już oficjalnie klamrą spinająca całość. Tylko, jak się okazało, jedno zdanie, to za mało:P
Każdy z nas niesie ze sobą od czasu do czasu, albo stale jakiś ciężar. Dla jednych może nim być krzyczące, płaczące dziecko, dla innych chwilowy brak natchnienia, dla jeszcze innych fakt, że umarli mu wszyscy bliscy, że umarł mu ktoś, kogo kochał, kto wypełniał luki pozostawione teraz niczym zionące pustką otchłanie. Tym ciężarem może być też przepełniona goryczą ocena otaczającego nas świata i płynących zeń bodźców, które załażą nam za skórę tak bardzo, że cudze istnienia przestają być źródłem oparcia, stając się w zamian powodem do zaczepek, zarzewiem sprzeczek, czy zapasów mających na celu ciągłe udowadnianie czyja racja jest "najmojsza" ;)

Postscriptum
Muszę dodać jeszcze "jedno" zdanko:) Coś, co poniekąd będzie przyświecało wszystkim moim wpisom, wszystkim "popołudniowym kawkom".
Kilka miesięcy temu, oglądając film o zombie (swoją drogą bardzo zabawny i naprawdę świetnie zagrany), usłyszałam wartą zapamiętania kwestię (wypowiadaną przez jednego z głównych bohaterów, stojącego przed koniecznością "unieszkodliwienia" swojej niedoszłej dziewczyny...:P), która powraca do mnie za każdym razem, kiedy rozmyślam o tzw. przeciwnościach losu. Brzmiała ona mniej więcej tak: "Kiedy spotyka cię coś strasznego, masz trzy wyjścia. Możesz pozwolić, aby cię to zniszczyło, zdefiniowało lub wzmocniło. Wybór należy do ciebie.".
To już naprawdę ostatnie... :D 

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=_I8XgpWI0Ak

16 maja 2023